Nie wiem, wiem natomiast, że muzycy artyści (ci prawdziwi, nie rockowi kabotyni) "ratowali się" nazbyt często gorzałą i dragami. Mówili, że poszerza im to percepcję. Trudno dyskutować z tym, co widzą, słyszą i czują, ale w życiu codziennym nie dawali rady: rozbite rodziny, więzienia, pobicia, brak kasy itd. Chet Baker był jednym z nich i przeszedł dokładnie tę drogę. Czy warto było...? Została muzyka i na szczęście ten film jest nie tylko o narkotykowej i uczuciowej huśtawce Baker, ale także o niej. Pod tym względem - i nie tylko pod tym - jest ten film dużo lepszy od pajacowania Dona Cheadle'a w "Miles Davis i ja". Nareszcie zobaczyłem też Ethana Hawke"a w dobrze zagranej i - co równie ważne - niebanalnej roli. Urzekła mnie w podwójnej Carmen Ejogo, była tak naturalna, jak tylko dobrzy aktorzy to potrafią. Film skupia się na późnoamerykańskim okresie kariery Bakera, potem była Europa i śmierć w Amsterdamie, lecz mam wrażenie, że najważniejsze zostało powiedziane: ceną talentu jest popieprzone życie. Nie wiadomo, czy tylko to doczesne.
Świetnie powiedziane. Po obejrzeniu przypomniał mi się tematycznie podobny "Bird" reżyserii Clinta Eastwooda. Co prawda bardziej "surowy" i skupiający się na życiu Charliego ale motyw narkotyków również przewija się i tak samo współtworzy finał żywotu obu artystów. Poza tym widzę że mamy podobne zdanie na temat "Miles Davis i ja". Boli że taki artysta po takim czasie dostaje film a wychodzi.. no właśnie kto widział ten wie.
Jest masa artystów co rzucili heroinę i robili genialne rzeczy nadal, przykładów jest cała masa od rocka przez blues po jazz. W większości przypadków twórczość eksplodowała, przykłady z jazzu: Dexter Gordon, John Coltrane a także Miles Davis (bo w tych okresach co nie brał miał najlepsze czasy) - z naszego podwórka Stańko który też rzucił dragi i też stracił zęby by zaraz eksplodowała jego kariera.
Wydaje mi się że narkomani inaczej patrzą na świat inaczej go odbierają, pozatym publika lubi prawdę I jeżeli facet cierpi w życiu prywatnym I przelewa to na swoją twórczość ludzie mu ufają I poniekąd widzą w nim cząstkę siebie. Każdy ma podobne problem w życiu. To właśńie daje popularnośc artystom bycie sobą a nie granie pod publikę. Publicznośc to wyczuwa na odległość. Podobnie z naszego podwórka Ryszard Riedel. Ludzie pokochali jego muzyke bo była prawdziwa.
Masz rację, ale problem w tym filmie polegał na czymś innym. On właśnie NIE CHCIAŁ BYĆ SOBĄ na scenie jako człowiek ze swoim cierpieniem z prywatnego życia - nie dawało mu to przyjemności po prostu i nie chciał więcej tego bólu. Artyści to wrażliwi ludzie i często ta wrażliwość ich przerasta ale przez to właśnie nie potrafią być sobą. Można oczywiście sobie z tym radzić, ale film jest o tym że przez całe życie był na scenie narkomanem i wszystkie te wspomnienia pokazywane na filmie to czasy gdy był na haju i robił największą karierę, czuł się najlepiej. On sobie potem dawał radę, ale po prostu chciał by było jak dawniej, brakowało mu przyjemności i wolności od siebie i swoich uczuć.
Zgadzam się, film bardzo dobry, pokazał muzyka jako artystę, a jednocześnie osobę uzależnioną. Myślę, że obie kwestie zostały dobrze wyważone. Wielu artystów wspomagało się narkotykami, choćby tzw "klub 27", czy Baker i inni wymienieni powyżej. Wielu wychodziło, bo już nie potrafili tworzyć, np. Frusciante, czy Flea. Czy dzięki braniu stworzyli to co stworzyli, a bez niego nie daliby rady? Nie wiem. Wiem jednak, że nie da się żyć, tworzyć i brać przez cały czas. Poziom gry zaczyna spadać, muzyk nie wywiązuje się z terminów, a w końcu umiera - wtedy już koniec tworzenia. Na pewno teksty w wykonaniu Riedla brzmią inaczej niż śpiewane przez kolejnych wokalistów Dżemu, są szczere, a słowa płyną z serca, nie tylko z krtani. Jedno czego jestem pewien, odnośnie brania Bakera, to faktu, że brał by nie czuć tremy i strachu przed występem. Jak pisał RR "Strach, który cię zmusza, aby ćpać"
może nie chodzi o cyrograf ale o cierpienie duszy, które pcha artystę na wyżyny doskonałości, zdrowy, rumiany zadowolony z siebie muzyk może być co najwyżej doskonałym rzemieślnikiem ale bez tej iskry bożej, którą daje ból istnienia i która tworzy arcydzieła,
coś za coś, albo beztroskie i dostatnie życie i przeciętność albo głębokie cierpienie, wzloty i upadki owocujące "tańczącą gwiazdą"
(trzeba mieć chaos w sobie, by porodzić tańczącą gwiazdę - Nietsche )