Do "Ziemi żywych trupów" podchodziłem z dystansem. Gatunek zombie-movie moim zdaniem się wypalił i nawet kolejne coraz to dziwniejsze mutacje typu "Fido" nie są w stanie tego trupa reanimować. O dziwo jednak Romero znów pokazuje, że trupy to jego specjalność.
Film mnie uwiódł trzema rzeczami, które razem zapewniają dobrą rozrywkę.
Pierwszą z nich jest wykreowanie zombie na lud ciemiężony. Już pierwsza jatka zombie pokazuje, że twórcy chcieli zombie nadać nowe znaczenie. Oto czarny rewolucjonista domaga się zemsty za lata upokorzeń i lud swój wiedzie przeciwko tyranii większości. W wykonaniu zombie taka historia traci rangę poważnej autorytatywnej opinii jaką serwował ostatnio "Dystrykt 9" stając się lekkim i nienarzucającym się dodatkiem.
Drugą kwestią jest nieco absurdalny humor wynikający z pomysłu pokazania inteligentnych zombie. Takie scenki jak przywódca zombie próbujący ratować swą martwą koleżankę i pozostający z jej głową w rękach, czy też później doradzający innej martwej koleżance dobicie ofiary bronią palną zamiast obuchem sprawiają, że film można obejrzeć z uśmiechem.
Trzeci, ale nie ostatni, jest wykreowany przez Romero klimat. Trudno odmówić jego filmowi zmysłu artystycznego. Chociaż większość filmu skąpana jest w mroku, atmosfera grozy niektórym scenom nadaje specyficznej magii. Dobry pod tym względem jest zwłaszcza początek z muzykami-zombie, czy też nieco późniejszy fragment z zombie zachwycającymi się fajerwerkami.
Wspomniane wyżej trzy rzeczy sprawiają, że na tle wielu, naprawdę zbyt wielu produkcji o zombie, film pozytywnie się wyróżnia i jest pozycją strawną. Film niepozbawiony jest ani atmosfery grozy, ani odrobiny humoru, ani akcji, ani też pewnej plastyczności. Wszystko to razem sprawia, że pozycję tę mogę polecić z czystym sumieniem.
3/5